Chocky
Właścicielka stajni
Dołączył: 10 Wrz 2009
Posty: 292
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 20:00, 19 Sty 2011 Temat postu: 22 grudnia 2010r - przyjazd WSR AA |
|
Nie mogłam spać. Budziłam się co chwila, przewracając niespokojnie z boku, na bok. Opatuliłam szczelnie kołdrą, gdy na twarzy wymalował mi się szeroki uśmiech. Tak! Za kilka godzin na podjeździe Aurum Animus zakołysze się bukmana z moim, powtarzam moim ogierem quarabskim Hunkym Chexem! Nie mogąc już przymknąć oka, zwlokłam się z łóżka spoglądając na zegar ścienny, który wybijał już godzinę 5:08. Zdjęłam z oparcia krzesła moje robocze ubrania, na palcach schodząc ze schodów, czym prędzej udając się do łazienki gdzie odziałam się w nie. Naciągnęłam jeszcze na ramiona bluzę i zaczęłam urzędować w kuchni. Przygotowując tosty i jajecznicę, usłyszałam że Joanne właśnie się przebudziła. Mrucząc coś zgryźliwe pod nosem, pojawiła się w drzwiach kuchni odgarniając w tył włosy. Była zaspana.
-Dobry dzień! - przywitałam się entuzjastycznie, posyłając jej ciepły uśmiech - Tosta, jajecznicę? - dodałam, stawiając na bukowym stole dwa talerze.
-Hejo Chocky, poranny ptaszku - mruknęła, zajmując miejsce naprzeciwko mnie - Hunky dzisiaj przyjedzie, prawda? - pokiwałam głową, przy wspólnym posiłku plotkując z dziewczyną żywo. Po śniadaniu, odłożyłyśmy naczynia do zmywarki i każda udała się w swoją stronę.
Usiadłam przed stajnią na kamiennej posadzce i sztywno czekałam. Upływały minuty, a ja nie ruszałam się z miejsca siedząc nieruchomo jak posąg. Mijali mnie ludzie, którzy wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem, aby zaraz wrócić do swoich, jak mi się wydawało, przyziemnych spraw. Oni znudzeni codzienną rutyną, a mnie szczęście rozpierało od środka! Kiedy tak czekałam wyobrażałam sobie to, co będę robić z tym łobuzem w przyszłości. Zabawy, spacerki, tereny, zawody. Już nie mogę się doczekać! Zerknęłam na zegarek, kiedy zaczęło mi być zimno. Boże, siedzę tak już 1,5 godziny! Tak, to czas, żeby rozprostować kości. Wstałam na chwilę i przeciągnęłam się z lubością, aż moich uszu dobiegł dźwięk wielkiego pojazdu wtaczającego się na ter Aurum Animus. Serce zabiło mi szybciej. Tak, tak, to on! Podskoczyłam i pobiegłam szybko do miejsca, gdzie auto z bukmanką zaparkowały. Przywitałam się z kierowcą, ale powitał mnie też potężny kwik ze środka przyczepy. To wszystko nagle stało się takie realne, namacalne. Nagle usłyszałam pożadne kopnięcie, że drzwi tylne od przyczepy zadrgały niepewnie, więc jak najszybciej wraz z kiereowcą wyprowadziliśmy guarabka. Jaki był piękny! Podniesiony wysoko ogon, rozszerzone chrapy, wygięta szyja rozglądająca się po terenie bystrymi oczkami. I ten ruch! Zdjęłam wszystkie ochraniacze transportowe, po czym przeszłam się z ogierkiem trochę dookoła stajni. Po jakichś dziesięciu minutach zaczął się uspokajać, ale wolałam być stuprocentowo pewna, zanim zdemoluje Joan boks i będę miała kłopoty. Podczas tego spacerrku dużo mu się przyglądałam, głaskałam, czasem zaskakując go nagłym wycięgnięciem smaczków z kieszeni. Wydawał się całkiem zadowolony z tego, co się dzieje, a już na pewno zaintrygowany nowym miejscem i mną. Kiedy zlokalizował źródło przysmaków szturchał mnie łbem w rękę i wąchał zawzięcie moją kieszeń.
- Nic z tego, mój mały - zaśmiałam się i poklepałam czule po
muskularnej szyi. - Chyba nie chcemy, żebyś wyrósł na żebraka, prawda?
Ogier zarżał donośnie i pogrzebał kopytem w ziemi, a sekundę później już się tarzał. Złapałam się za głowę wyobrażając sobie w jakim stanie będzie wyglądał j dawce błota pomieszanego ze śniegiem i wodą. Nie myliłam się - kiedy wstał, prędzej przypominał jakieś dzikie, brudne i nieoswojone zwierzę z lasu, więc czym prędzej (chcąc też zapobiec kolejnemu tarzanku) zaprowadziłam go do boksu, żeby po jakimś czasie móc go oczyścić z tej dziwnej mieszanki. Przyznam, że nie było to łatwe i zajęło mi sporo czasu, ale kiedy skończyłam to tylko usmiechnęłam się z satysfakcją.
- Ha, wygrałam! - rzuciłam do niego, a on spojrzał się na mnie bystro i kłapnął wargami w kierunku kieszeni mojej kurtki. Pokręciłam głowę i spojrzałam od niechcenia na zegarek.
- O boże, ta godzina?! Kochanie, muszę lecieć, ale możesz się mnie niedługo spodziewać. Do zobaczenia! - cmoknęłam ogierka w czoło, rzuciłam marchewkę do żłobu i zniknęłam, pospiesznie oddalając się w stronę auta. Kątem oka spostrzegłam, że ogier wystawił łeb z boksu i obserwował moją coraz dalszą sylwetkę.
my naczynia do zmywarki i każda udała się w swoją stronę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|